Do Naddniestrza wyjeżdżamy z rana zaraz po śniadaniu z Kysziniowa. Mieliśmy do wyboru Odessę lub właśnie tą część Mołdawii stwierdziliśmy, że tym razem Ukrainę sobie odpuszczamy.
W Naddniestrzu za bardzo nie ma co tam oglądać oprócz samego Tyraspolu (stolica) to w planach mamy tylko zakupy w sklepie przy największej fabryce koniaku oraz zwiedzenie Twierdzy w Benderach. Mamy przed sobą około godziny jazdy i to po mega dziurawych mołdawskich drogach.
Dojeżdżamy do granicy Mołdawskiej, tutaj celnik i żołnierz w moro, po pobieżnym spojrzeniu na nasze paszporty i zadaniu kilku standardowych pytań w stylu: po co jedziemy, na ile i gdzie, macha na nas, że mamy jechać.
Wjeżdżamy na most na Dniestrze i tutaj pierwsze zdziwienie – ustawione są worki z piaskiem, okopy, armata, przykryta moro i żołnierze z AK47.
Machają na nas, że mamy jechać dalej. Kilkaset metrów dalej kolejny taki posterunek tym razem z czołgiem, jakimiś karabinami, itp. Ci też na nas machają, że mamy ruszać. Przejeżdżamy most.
To już? Wjechaliśmy? To to było to wielkie hallo? Mówię do Sylwii “luzik i co oni tam tak piszą w tych internetach, że korupcja, że wojsko, ”
Jakie było moje zdziwienie gdy zjeżdżając z mostu dopiero teraz trafiamy na faktyczną granicę. To wcześniej były umocnienia na wypadek chyba kolejnej wojny.
Na granicy kilku celników, żołnierze, kontrola typowa, każą nam otwierać bagażnik, boksa na dachu, zadają pytania. Taka atmosfera jakbyśmy chcieli zrobić coś mocno nielegalnego, a nie pojechać na kawę 🙂
Wypisują wizy na 24h, które trzeba oddać przy wyjeździe (lepiej nie zgubić), z języków to tylko jakiś młody żołnierz znał kilka słów po angielsku, reszta rosyjski.
Tutaj pierwszy problem bo auto w leasingu i już celnikowi coś się nie zgadzało. Mamy problem Panie kierowco rzekł, ale 20 euro i wszystko zaczęło się zgadzać.
Kupiliśmy też winietkę na ichniejsze drogi (normalna cena 5 euro, my płaciliśmy 10 chyba taki kolejny „turystyczny” podatek lub inne klimatyczne – no cóż). Po około 40 minutach na granicy gdzie mimowolnie zrobiliśmy dość dużą sensację możemy jechać dalej. Jeszcze pytałem czy mogę sobie trzasnąć fotkę na granicy, ale nie pozwolili 🙂
Od razu kierujemy się do Tyraspolu, które z pewnością nie jest miejscem turystycznym, to po prostu wielkie postsowieckie miasto. Na każdym kroku widać młoty i sierp na ulicach. Nawet na fladze mają symbol z sierpem i młotem.
Mają własny rząd, walutę. Można ich uznać za taki radziecki skansen. Ale jak spodziewacie się klimatu jak z prlu to możecie się zawieść.
Widoki powiedziałbym, że zwykłe, czyli pola, jakieś chałupki, bloki itp.
Google maps prowadzi nas prosto pod fabrykę koniaku. Trafiamy pod porządnie wyglądający sklep, można nawet płacić kartą, ale okazuje się że tylko ichniejszą 😀
Ekspedientka przyzwyczajona do turystów okazała się być pomocna i wskazała, że tuż za rogiem jest kantor. Tylko trzeba iść po torach wzdłuż płotu, bardzo urokliwą ścieżką 🙂
Wymieniamy 20 euro, po drodze zatrzymujemy się na kawę w knajpie obok kantoru (później okazało się, że kawa jest w cenie 5 letniego koniaku). Knajpa jest elegancka, czysta duża z płaskimi telewizorami na ścianach. My pijemy całkiem dobrą kawę, a dzieciaki lemoniadę.
Ciekawostka – podobno kiedyś polska mennica wybijała pieniądze dla Naddniestrzan, ale wyszła z tego afera. Drugą ciekawostką jest to, że mieli plastikowe pieniądze jak żetony w kasynie – pytaliśmy w kantorze o nie (chciałem taki suwenir) ale albo się nie zrozumieliśmy, lub już ich nie ma w obiegu.
Wracamy do sklepu. Ceny są śmieszne, około 10 złotych za 5 letni koniak jako że oboje z Sylwią nie przepadamy za takimi alkoholami, kupujemy jako suweniry. I jakieś wino na wieczór.
Celnicy uczulili nas, że można wywieść 2 litry koniaku na głowę. Wystarczy zdecydowanie. Można też umówić się na zwiedzanie fabryki, ale my sobie tą przyjemność darujemy.
Robimy zakupy, wsiadamy i jedziemy do Twierdzy Bendery.
Sam Tyrsapol to nic szczególnego, wygląda całkiem normalnie, od taki nasz Sosnowiec albo Radom 😀 widzieliśmy nawet na ulicy Tesle. Trzeba być ekscentrykiem, aby po Mołdawii jeździć Teslą, ale nie nam to oceniać.
Im bliżej dojeżdżamy do Twierdzy tym więcej policji i wojska na ulicach (mieści się tam min. jednostka wojskowa). Wygląda to tak, że jest skrzyżowanie, a na skrzyżowaniu mały wojskowy posterunek, a w środku dwóch żołnierzy z kałaszami na plecach, miejscowi przejeżdżają nie zatrzymując się i nie zwracając uwagi na znaki stopu. Normalna droga, a na środku patrol wojskowy z pojazdem opancerzonym – fajnie.
My stoimy. Żołnierze patrzą na nas, my na nich, ale nie pojedziemy przecież bo kto ich tam wie. Aż w końcu od niechcenia któryś z nich macha ręką abyśmy ruszali. Jedziemy… Dużo tego machania rękami tu…
Jeździmy w kółko i wszędzie odbijamy się albo od posterunków wojskowych, albo zamkniętych dróg. Robi się późno i stwierdzamy, że odpuszczamy sobie zwiedzanie tego zamku i wracamy do Kiszyniowa. Zatrzymujemy się jeszcze, aby obejrzeć czołg i posąg z sierpem i młotem, który pilnuje patrol policji (kradną czy co?).
Z jedzenia tylko Hanka dostaje jakaś ichniejszą bułkę z piekarni (1zł) bo my mamy ochotę na mołdawskie specjały w Kiszniowie.
A twierdzę oglądamy z daleka.
Na granicy idzie w miarę gładko. Celnicy już nas i nasze euro znają więc tylko jakieś 15 minut i jesteśmy z powrotem w Mołdawii. Udało się 🙂 Nawet tym razem nie sprawdzali bagażników.
Teraz kilka informacji o naddniestrzu dla tych, którzy wolą skrót:
Dojazd:
Z Kiszyniowa jeżdżą autobusy do Tyraspolu, ale zupełnie nie mam pojęcia z ile i gdzie, my jechaliśmy własnym samochodem.
Droga jest ok, dziurawa, ale można przejechać osobówką (najlepiej terenówką).
Granica to zabawa sama w sobie, raczej bez problemu tylko celnicy lubią sobie wszystko dokładnie sprawdzić. A nóż coś znajdą. Więc ubezpieczenie, zielona karta, prawo jazdy, paszporty i dowód rejestracyjny muszą być. Winieta na tydzień kosztuje 5 euro, chociaż my płaciliśmy 10.
Walutą jest rubel naddniestrzański, w stolicy bez problemu wymienicie czy to euro czy to mołdawskie pieniądze na ichniejsze.
Ceny średnio dwa razy droższe niż w Mołdawii.
Czy warto? Myślę, że jeden dzień można poświęcić, aby zwiedzić ten „kraj”, czy bardziej region. Zabytków zbytnio nie ma, widoków też.
Nawet zbytnio nie było co fotografować. Od tak wjechać, zobaczyć, odhaczyć. No chyba, że ktoś jest fanem koniaku to raj 😀 . Raczej nie wrócimy.